Rozmowa z ks. Pawłem Kempińskim

Data dodania: 2012.07.10

Jakie to uczucie być najmłodszym proboszczem – administratorem w diecezji?

Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłem – to wielkie i nowe wyzwanie jakie stoi przede mną. Jednak praca kapłańska zawsze opiera się na życiu parafialnym, na współpracy z ludźmi. Jako proboszcz oprócz pracy ponoszę także pełną odpowiedzialność za powierzoną przez Biskupa wspólnotę.

Parafia jednoosobowa – to dobrze czy źle?

Do tej pory mam doświadczenie parafii wieloosobowych – począwszy od neoprezbitera pracowałem zawsze w składach, w zespołach nawet 5 osobowych. Zdarzały się sytuacje, że ze względu np. na urlopy zostawałem sam. Czas pokaże jak w praktyce to będzie wyglądać. Mam także nadzieję, że doświadczenie z mieszkańcami Domu św. Józefa, którzy już zapowiedzieli pomoc, nie skończy się tylko na obietnicach, ale realnym wsparciu w różnych sytuacjach związanych z funkcjonowaniem życia religijnego w parafii.

Ostatnie 4 lata to praca Księdza w Domu św. Józefa. porozmawiajmy najpierw o tej stronie materialnej posługi – na czym ona polegała?

Dom św. Józefa to dom diecezji sosnowieckiej wybudowany z ofiar księży. Wielki szacunek należy się śp. ks. bp Adamowi Śmigielskiemu, który osobiście zaangażował się w to dzieło, mające dać schronienie księżom chorym i starszym. Zadanie, jakie mnie powierzył bp Kaszak poległo na dokończeniu procedur formalnych, czyli na uregulowaniu spraw ze strażą pożarną, sanepidem i podobnymi instytucjami zabezpieczającymi użytkowanie obiektu. Te lata to wielka papierkowa robota regulująca i legalizująca to, co fizycznie już było. Wiele zawdzięczam osobom, które mnie wtedy bardzo wspierały i sądzę, że chętnie pomogą też mojemu następcy.

Dom św. Józefa jako wspólnota – radosna czy też ciężka i mozolna praca?

Na pewno specyficzna praca. Dyrektor Domu św. Józefa ma pracę przez 24 godziny na dobę. Nie ma przestrzeni, w której mogłem się zamknąć i wyłączyć, chociażby na noc. Dyrektor musi czuwać – pojawiają się sprawy związane z chorobą, problemy techniczne – trzeba cały czas być na miejscu i do dyspozycji.

Nie było napięć związanych z różnicą wieku między Księdzem, a mieszkańcami?

Księżą, którzy tam mieszkają to kapłani z doświadczeniem, mający na swoim koncie niejedną budowę, wspaniałe życie duszpasterskie w parafiach, księża z tytułami kanoników i prałatów. Miałem obawę jak to będzie, jednak w codziennym funkcjonowaniu okazało się, że doskonale zauważają oni, iż to niełatwa praca i bardzo ją doceniają. Przez radę i życzliwą postawę powodowali, że nie zauważałem różnicy wiekowej.

Nie był Ksiądz traktowany przez nich po synowsku?

Różnie bywało. Zdarzały się nawet – mimo ogromnej różnicy wieku – relacje koleżeńskie i przejścia na ty. Są także księża, którzy starali się przekazać „Ksiądz jest młody, więc my tutaj doradzimy i pokażemy..."

Starali się przejąć władzę?

Nie używałbym w ogóle takiego określenia. Praca w domu nie polega na rządzeniu. Dyrektor nie może przyjść i walnąć przysłowiową pięścią w stół. Musi służyć, pomagać, być do dyspozycji.

W Domu mieszkają także młodsi księża – m.in. pracownicy Kurii. Tworzyła się wspólnota wszystkich mieszkańców?

Raczej tak, choć księża emeryci posiadają oczywiście więcej czasu, zaś pozostali lokatorzy wyjeżdżają wcześnie i często wracają późno. Przy wspólnych elementach dnia – przede wszystkim posiłkach – widać było wzajemną wymianę doświadczeń. Bardzo często księża emeryci pytali księży z Kurii o bieżące życie diecezji.

Jak wygląda dzień księdza-seniora w Domu św. Józefa?

Rozpoczynamy go wspólną Mszą o 7.00 w kaplicy. Codziennie przewodniczy jej inny kapłan. Po Mszy jest śniadanie kończące się około godz. 8.00. Potem każdy z księży zajmuje się sobą. Bardzo często księża zapraszają się wzajemnie do pokoi na kawę czy rozmowy, chętnie siadają też przy stoliku z wyłożoną codzienną prasą. O 12.30 jest obiad, który staje się często okazją do dłuższych rozmów i wymiany doświadczeń. Następnie czas sjesty, chętnie wykorzystywany także na spacery. O 17.30 jest kolacja.

Nominacja ks. Włodzimierza Skocznego jako następcy na stanowisku dyrektora to dobra decyzja?

Znam ks. Skocznego jako wykładowcę i rektora seminarium, to on wysuwał moje nazwisko do święceń przed biskupem. To on prowadził też mój pierwszy wykład na studiach teologicznych – do tej pory pamiętam, że dotyczył Platona. Wielką cnotą księdza Skocznego jest troska o drugiego człowieka, przejawiająca się w każdym aspekcie życia. Pamiętam jedną z procesji na Skałkę, kiedy on jako wykładowca pcha wózek z niepełnosprawnym. Mógł przecież iść w gronie hierarchów czy profesorów, on jednak wybrał pomoc drugiemu. To przejaw ogromnej pokory, kiedy tytuły i kariera nie przesłaniają drugiego człowieka. Także nasi mieszkańcy potrzebują tego ciepła. Wydaje mi się, że to świetna nominacja.

Jaki obraz parafii św. Brata Alberta kształtuje się Księdzu po tych kilkunastu dniach?

Parafianie są mili – spotkałem się z ogromną życzliwością. Nie znam jeszcze tych ludzi dobrze. Pierwsze Msze to było takie wzajemne obserwowanie i sondowanie się. Jednak kiedy widzę, że ktoś się uśmiechnie w czasie Mszy, widzę w oczach życzliwość i to napawa mnie optymizmem. Myślę, że współpraca będzie pozytywna.

Jakie wyzwania czekają Księdza przede wszystkim?

Priorytetem będzie pogłębianie wiary. Wiara jest rzeczywistością, na której opiera się całe życie duszpasterskie. Mam taki obraz mojego pierwszego proboszcza ks. Bonifacego Tłustochowicza, który stając na początku swego życia duszpasterskiego w jednej z parafii naszej diecezji uklęknął przed ludźmi zaznaczając, że nie będzie prosił o pieniądze ani nic innego, ale o wiarę – jej umocnienie i rozwijanie. Odnowiło się po tym życie parafialne, gdyż sięgnął do istoty.

W czasie objęcia parafii stwierdził Ksiądz, że mottem pracy będzie dla Księdza słynna maksyma Brata Alberta „Być dobrym jak chleb"...

Ta dewiza jest bardzo prosta i jednocześnie ogromnie trudna. W dzisiejszych czasach ciężko jest być dobrym – ciężko było także temu wielkiemu świętemu. On był dobry, ale często stał przez to w opozycji do świata. Dzisiaj w świecie kombinacji bycie dobrym to narażanie się na wyśmianie, pogardzanie i szykany. Za tą dobrocią idą pewne wymagania. To tak jak w mojej pracy z niepełnosprawnymi – oni potrafią wyczuć, że ktoś do nich podchodzi fałszywie, chce się zabawić ich kosztem. Czasami o tę dobroć będzie trzeba szturmować niebo. Ono zawsze zwycięża, jednak czasami zło tłamsi i atakuje.

Skąd pomysł dzielenia się podczas Mszy wprowadzającej chlebem?

To spontaniczna idea – czytelny gest mający mieć głębszy wydźwięk i zapadać w pamięć bardziej niż wypowiadane słowa. Ludzie przyjęli to niezwykle życzliwie...

To pytanie zadaję na specjalną prośbę ks. Włodzimierza Sęka – proboszcza parafii św. Barbary w Sosnowcu uczestniczącego w tej Mszy św. Zwrócił on uwagę na tablet, z którego Ksiądz odczytywał słowo podziękowań. To znak, że powiew technologicznej nowoczesności zostanie wniesiony w życie parafii?

To ciekawe, że właśnie on zwrócił na to uwagę. Sam ma na tym punkcie spore osiągnięcia – przeniósł do Internetu całą bazę cmentarza umożliwiając zobaczenie miejsca pochówku z każdego miejsca na świecie... A wracając do pytania – nie ma wyboru, świat idzie do przodu i my musimy za tym nadążać. Nowa ewangelizacja opiera się na środkach elektronicznych. Niezastąpiony jest tutaj Internet, dlatego chciałbym ożywić stronę parafii, która mogłaby stać się mini portalem ewangelizacyjnym, umożliwiającym ludziom młodym dotarcie do Jezusa. Sam tablet bardzo ułatwia codzienne życie i pracę. Wiele też nauczyłem się w tej materii przez rok pracy duszpasterskiej w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Będzinie, u ks. Pawła Rozpiątkowskiego. Nie tylko w zakresie chętnie stosowanych przez niego multimediów, ale także włączanie ludzi w duszpasterstwo. Stąd zaproszenie parafialnego chóru na Mszę wprowadzającą. Nie zapomnę też oprawy liturgii Wielkiego Piątku w parafii, pozwalającej dotknąć istoty Męki Chrystusa.

Porozmawiajmy jeszcze o Księdza pracy z niepełnosprawnymi...

Zaczęła się ona, kiedy byłem neoprezbiterem. Wyjechałem jako moderator na oazę, a kilka ulic dalej mieszkała grupa osób z porażeniem mózgowym. Kiedy ich opiekun dowiedział się, że jestem księdzem zapytał, czy mógłbym wyspowiadać jego podopiecznych. Zgodziłem się i to było moje pierwsze spotkanie z tymi osobami. Potem bardzo zacieśniły się więzy między naszą oazą, a tą kolonią. Idea duszpasterstwa osób niepełnosprawnych nie była wtedy tak rozwinięta jak dziś. Pamiętam jak później, w szóstym roku kapłaństwa, zostałem skierowany do pracy w parafii św. Maksymiliana i podjąłem posługę w ośrodku dla osób niepełnosprawnych. Trzeba było wejść w problemy tych ludzi, uczyć się kontaktu z nimi i ich rodzinami. Wielokrotnie dotarcie do rodziców czy opiekunów było dużo trudniejsze niż dotarcie do samych niepełnosprawnych – były to rodziny często poranione, pełne kompleksów, wrogo nastawione do Kościoła. Później prezydent Dąbrowy Górniczej poprosił bp Śmigielskiego, abym mógł w Urzędzie Miasta pełnić funkcję Koordynatora ds. Niepełnosprawnych. To także ogromne wyzwanie, które pozwoliło mi poznać problemy tych ludzi. Konsekwencją tego było też powołanie przez Biskupa specjalnego duszpasterstwa osób niepełnosprawnych, funkcjonującego do dzisiaj. Przeprowadzaliśmy różne akcje – m.in. wręczania przez niepełnosprawnych imitacji mandatów dla osób stających na miejscach dla inwalidów.

Niepełnosprawni znajdą miejsce przy nowej parafii?

Oczywiście. Obliguje do tego mnie i parafian nasz patron – sam niepełnosprawny, z wielką troską pochylający się nad każdą ludzką niedolą. Chcę zwracać uwagę na problem niepełnosprawności. Chciałbym wykorzystać też część pomieszczeń plebani na miejsce spotkań dla tych ludzi. To wielkie wyzwanie dla Kościoła i dla każdego wiernego. W ramach jednej z akcji rozmawiałem z Anną Dymną, która powiedziała mi „tak naprawdę wszyscy jesteśmy niepełnosprawni – każdy z nas potrzebuje drugiego".

Rozmawiał: Jarosław Ciszek


Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.